czwartek, 17 czerwca 2010

Pulp Fiction




To film, który trzeba obejrzeć. Nawet kilka razy. To film o sile oddziaływania większej niż bomba atomowa. Gdy obejrzałem go po raz pierwszy w kinie, dobrych kilka lat temu, poczułem potrzebę zjedzenia czegoś niezdrowego (hamburger) i zapalenia papierosa. Do tego dochodzi ścieżka dźwiękowa. Niewątpliwie eksperyment polegający na sprawdzeniu oceny atrakcyjności utworów zebranych na płycie towarzyszącej filmowi, przed i po obejrzeniu "Pulp Fiction" przyniósłby ciekawe efekty. Trzeba czasu i, niewykluczone, kilku seansów, by dotrzeć do sedna sprawy, czyli szwindlu, w jaki wplątuje widzów Tarantino. Choć lojalnie ostrzega o nim już na samym początku (stosowne napisy, tłumaczące łopatologicznie znaczenie tytułu), mało kto pamięta o nich po kilkugodzinnej karuzeli jaką potem funduje twórca. Metoda jest porażająco prosta, a zaanonsowana w pierwszym głośnym filmie Tarantino, "Wściekłe psy". Bohater grany przez Tima Rotha, policjant mający przeniknąć do gangu planującego napad, cierpliwie ćwiczy opowiadanie historii, która miałaby go uwiarygodnić w oczach kompanów. Wyimaginowana sytuacja dająca się streścić w kilku zdaniach, rozciągnięta jest do granic przyzwoitości z absurdalną wręcz dbałością o drobiazgi i parapsychologiczną analizą zachowań. Według tego schematu zbudowana jest cała akcja "Pulp Fiction". Dodatkowo, by produkt końcowy sprzedał się lepiej, a proces trzeźwienia po blisko trzy godzinnej filmowej przejażdżce, ciągnął się jeszcze długo po opuszczeniu sali kinowej, reżyser zdecydował się na zburzenie chronologii wydarzeń. Trzy prościutkie historie, polane gęstym sosem pseudofilozoficznych pogawędek o rzeczywistości, zaserwowane z kolorowymi dodatkami... Pytanie brzmi: czemu ludzie oszaleli na punkcie "Pulp Fiction", czemu historia kina jest dzielona na epokę przed- i po- "Pulp Fiction"? Jest to łatwe do wytłumaczenia na tym samym gruncie co fenomen fast-foodow, pochłanianych bez głębszej refleksji nad składem chemicznym i procesem produkcji.Powyższa konstatacja nie prowadzi jednak do ustawienia filmu na półce opisanej kategorią "gniot", ni też przypięcia Tarantino metki "twórcy przeciętnego". Uczynił on w sztuce filmowej, rzecz porównywalną do zdarzenia opisanego jako "jajko Kolumba" - niby każdy mógł to zrobić ale żaden nie ośmielił się wcześniej. Przy pewnej dozie umowności "Pulp Fiction" należy traktować w sposób identyczny co "Ulissesa" Joyce'a - nie oceniać w kategorii umownych wartości artystycznych czy intelektualnych, ale chłonąć jako całość.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz