środa, 23 czerwca 2010

Lśnienie


"Lśnienie" to najbardziej przerażający horror, jaki kiedykolwiek udało mi się obejrzeć. Mimo iż Stanley Kubrick pominął wiele istotnych faktów z książki i dodał kilka swoich wątków, to film i tak jest po prostu genialny. Obsada została dobrana niemalże idealnie. Jack Nicholson zagrał wprost cudownie. W jego roli nie wyobrażam sobie nikogo innego. Brak słów, by opisać to jak świetnie odegrał główną postać filmu. Danny Lloyd czy wcielający się w rolę Dicka Scatman Crothers również wypadli wyśmienicie. Można się przyczepić jedynie do Shelley Duvall. Owszem zagrała nie najgorzej, ale wcale nie pasowała do roli Wendy. Do dziś zastanawiam się, dlaczego Kubrick zaangażował ją do obsady tego filmu. Muzyka jest bardzo dobra. Potęguje napięcie i wywołuje grozę. Klimat "Lśnienia" po prostu powala. Czytając książkę, tak właśnie wyobrażałem sobie hotel Overlook jak i większość jego pomieszczeń. Dużo ludzi zarzuca filmowi, że jest zwyczajnie nudny. Oczywiście to nie jest prawda. Reżyser umiejętnie z czasem podnosi napięcie, które wzrasta wraz z obłędem Jacka. Właśnie w taki sposób powinno budować się prawdziwe filmy grozy.
Co tu dużo mówić, dla mnie to po prostu najlepszy horror, jaki kiedykolwiek widziałem. Jest w nim wszystko, co powinno być. Świetny klimat, muzyka, obsada, i przede wszystkim napięcie, które buduje niepewność i nastrój grozy. Jest to doskonały przykład, że ekranizacja nie zawsze jest gorsza od pierwowzoru. Naprawdę gorąco polecam, szczególnie fanom gatunku!

(filmweb.pl)

Helikopter w ogniu


Zapewne wiele osób wybierze się na film Scotta ze względu na doskonałą obsadę. McGregor, Isaacs, Hartnett, czy Sizemore, rzadko kiedy mamy okazje oglądać tylu dobrych i popularnych aktorów w jednym filmie. Uczciwie trzeba przyznać, że "Helikopter w ogniu" na pewno nie zostanie uznany za jeden z najlepszych obrazów w ich karierze. Oni po prostu nie mają tu co grać. Postaci, w które się wcielają nie są zbyt skomplikowane i nie wymagają od aktorów specjalnego wysiłku.
Swego czasu Paul Vehoeven nakręcił film zatytułowany "Żołnierze kosmosu". Moim zdaniem całkiem niezły obraz sci-fi, którego tematem była walka ludzi z owadopodobnymi kosmitami. Gro akcji stanowiły bitwy toczone pomiędzy stronami konfliktu i to właśnie one oraz sposób ich realizacji był największym atutem filmu. Dlatego też Verhoeven obsadził w głównych rolach mało wówczas jeszcze znanych aktorów bowiem obawiał się, iż pojawienie się na ekranie 'gwiazdy' spowoduje, że widzowie mniej będą zwracać uwagi na sceny batalistyczne, a co gorsza przestaną postrzegać bohaterów filmu jako równych sobie żołnierzy, braci broni i zaczną niejako 'trzymać stronę' postaci odtwarzanej przez 'gwiazdę'. Moim zdaniem Scott mógł zrobić dokładnie to samo w przypadku "Helikoptera w ogniu". Obraz ten swoją siłę czerpie bowiem nie z wielkich kreacji aktorskich, ale z doskonałego sposobu realizacji. "Helikopter w ogniu" to film, który warto zobaczyć choć jestem przekonany, że nie spodoba się on wszystkim. Ci, których nudzą produkcje wojenne, sceny batalistyczne pokazywane przez 2 godziny bez przerwy oraz osoby wrażliwe powinny projekcję sobie darować. Pozostali niech śmiało idą do kina.

(filmweb.pl)

Pożegnanie z Afryką


"Miałam w Afryce farmę u stóp gór Ngong"- tak główna bohaterka - Karen Blixen - zaczyna swoją opowieść. Historię zarówno bardzo wzruszającą, jak i przedstawiającą piękno Czarnego Lądu. Karen (Meryl Streep), wychodząc za mąż za swego przyjaciela, a brata kochanka, już od początku wie, że małżeństwo to będzie jedynie dla zysku. Mimo iż gdzieś w jej sercu być może pojawia się myśl, że jednak może być inaczej, każe wyprowadzić się Brorowi (Klaus Maria Brandauer) do miasta. Od tej pory pozostaje sama z całą grupą czarnoskórych ludzi, ze swoją plantacją kawy...
Lecz to jest sam początek wielkiej afrykańskiej przygody. W niesamowitej ekranizacji powieści autobiograficznej Karen na sam przód wysuwa się wątek miłosny. Można by wręcz powiedzieć, że "Pożegnanie z Afryką" to zwykły romans, w którym odnajdujemy obraz oczekiwania, nadziei. Nasza bohaterka bowiem, poznając w czasie drogi do Kenii Dennisa (Robert RedfordRobert Redford), z którym z czasem zaczyna łączyć ją uczucie, jest zmuszona pogodzić się z faktem, iż jej wybranek często wyjeżdża i nie widują się przed dłuższy okres. Jednak jest mu wierna przez cały ten czas i za każdym razem przeszywa ją ból, gdy musi się żegnać. Film ten jednak ukazuje nie tylko miłość, w pewnym sensie na odległość, lecz także siłę kobiety pozostawionej samej sobie. Plantacja kawy, którą Karen zaczęła uprawiać jeszcze z Brorem przez tubylców, którzy pracowali dla małżeństwa Blixen, nie wróżyła świetlanej przyszłości. Wręcz przeciwnie - czarnoskórzy twierdzili, iż kawa nie wyrośnie. Ale oto stał się cud. Karen ze swą upartością nie poddała się, gdy usłyszała, że dopiero za kilka lat może cokolwiek wyrosnąć.

(filmweb.pl)

Chłopcy z ferajny



Martin Scorsese uznawany jest dziś za najwybitniejszego amerykańskiego reżysera. Kiedy w zeszłym roku Gildia Reżyserów Amerykańskich zdecydowała się uhonorować go nagrodą za całokształt, wybitny krytyk filmowy Roger Ebert skomentował ten wybór mówiąc: "Nie ma w chwili obecnej większego amerykańskiego reżysera niż Martin Scorsese i taki stan rzeczy trwa już od dłuższego czasu, co najmniej od chwili kiedy odeszli Welles, Hitchcock i Ford. Jest reżyserem, którego inni filmowcy stawiają sobie za wzór. Nikt nie zrobił więcej i lepszych filmów w przeciągu ostatnich 30 lat niż on". Zrealizowani w 1990 roku "Chłopcy z ferajny" są - zdaniem wspomnianego już Rogera Eberta - "najlepszym filmem o mafii jaki kiedykolwiek został nakręcony". Oparta na faktach historia opowiada historię Henry'ego Hilla - byłego gangstera, który zdecydował się na współpracę z policją i żyje gdzieś objęty programem ochrony świadków. Wstrząsający, brutalny, ale jednocześnie doskonale zagrany i wyreżyserowany film jest przeciwieństwem romantycznego wizerunku gangstera, jaki znaleźć możemy m.in. w trylogii Francisa Forda Coppoli "Ojciec chrzestny".
Film został wydany na dwóch płytach. Specjalnie z myślą o edycji DVD cyfrowo poprawiono jakość obrazu i dźwięku, które teraz prezentują się rewelacyjnie. Wydanie zostało oczywiście wzbogacone o ekskluzywne dodatki specjalne.

(filmweb.pl)

Dirty Harry



Do roli Callahana potrzeba było nie byle kogo. Twardy, cyniczny a czasami wręcz zwariowany - tak można go krótko scharakteryzować. Tylko Clint Eastwood pasował idealnie na Harry'ego. Kariera tego aktora była dotychczas (czyli do premiery "Brudnego Harry'ego" A.D 1971 r.) podporządkowana raczej jednemu gatunkowi, jakim jest western. Genialna rola Bezimiennego w "Trylogii Dolarowej" czy też Jeda Coopera w "Powieście go wysoko" dawały na razie możliwość popisu wyłącznie w wyżej wymienionym gatunku. Lecz w jego życiu nastąpiła duża zmiana, czyli rola w obrazie wyreżyserowanym przez Dona Siegela. Już w pierwszych minutach tego dzieła widzimy, że Callahan nie będzie postacią przypominającą cukierkowego policjanta. Brudny Harry przypomina raczej twardego i prawego szeryfa prosto z Dzikiego Zachodu. Nasz bohater kieruje się prostymi i jasnymi zasadami: jeżeli ktoś popełni zbrodnie, musi ponieść karę. Eastwood, kreując swoją postać, z pewnością wiele wniósł ze swoich poprzednich ról. W skuteczności działania, a nawet w noszonej przez niego broni (Magnum 44 to istny rewolwer z Dzikiego Zachodu) przypomina on niemalże Bezimiennego z wielkiej trylogii Sergia Leone. Widzimy, że jego przełożeni nie bardzo akceptują jego sposób obchodzenia się z bandytami. Bardziej woleliby gliniarza, który grzecznie i kulturalnie przyprowadziłby niedobrego przestępcę na posterunek policji. Czy tak się da?- Harry z pewnością zadaje sobie to pytanie, no i oczywiście widz. Na początku filmu widzimy, że nasz bohater nie patyczkuje się ze zbrodniarzami. To znaczy zabija, jeżeli któryś nie będzie chciał dobrowolnie oddać się w jego ręce. Czy taki oto glina nie przydałby się dziś na ulicy każdego dużego miasta?! Mogę stwierdzić, że jest to chyba najlepsza rola Eastwooda z tych dotychczas przeze mnie widzianych. Warto również zwrócić uwagę na bardzo dobrą kreację Andrew Robinsona w wcielającego cię w rolę Scorpio. Podsumowując, "Brudny Harry" to film, który można polecić każdemu fanowi kina akcji. Krótko charakteryzując: trzyma w napięciu, genialny Eastwood i bardzo dobra muzyką Schifrina. Z pewnością to dzieło posiada jeszcze jeden mistrzowski element: ostatnią scenę. Tak samo jak "Bullit" i "Francuski Łącznik" miały jedną genialną, wręcz kultową sekwencję w całym filmie, tak samo ten takową posiada. Callahan ze swoim Magnumem 44 ściga Scorpio i… A zresztą, co będę pisał. Tego się opisać nie da, to trzeba zobaczyć!

(filmweb.pl)

Vabank


Pisząc o rzeczonym filmie, nie sposób nie wspomnieć o wspaniałej muzyce Henryka Kuźniaka - pełni ona w filmie bardzo ważną rolę (przecież główny bohater - Kwinto, był z zawodu muzykiem), decyduje o wymowie danej sceny, wprowadza odpowiedni nastrój, momentami wręcz wylewa się z ekranu, zagłusza słowa. Myślę, że to w dużej mierze właśnie dzięki muzyce i wpadającej w ucho piosence, film został przez widzów zapamiętany, chociaż ja sama wolę „Vabank” w wersji instrumentalnej.
Oglądając ten obraz, zastanawiam się jedynie nad zakończeniem, które było zbyt „różowe”, w myśl zasady „dobrych nagradzamy, złych karzemy”. O ileż ciekawiej byłoby, gdyby na przykład Kramer wymknął się wymiarowi sprawiedliwości i zakpił sobie z reszt bohaterów i ich sprytnego planu! (Zaznaczam, że nie sugeruję się tu częścią drugą filmu, słynną „Ripostą”, która mogłabym wtedy wyglądać zupełnie inaczej). Niemniej, film jest naprawdę fantastyczny, a polska kinematografia nie może poszczycić się dużą liczbą lepszych od tej komedii, którą gorąco polecam wszystkim zainteresowanym dobrym kinem na wysokim poziomie.

(filmweb.pl)

Żądło


"Żądło" jest bezdyskusyjną klasyką filmu. W dodatku klasyką, którą niezmiernie przyjemnie i bez wysiłku się ogląda. Nie trzeba znać historii kina lat 30-tych, aby doskonale bawić się na projekcji - niezwykle wciągająca, zawikłana, ale klarownie opowiedziana fabuła momentalnie wciąga i oferuje całe mnóstwo zaskakujących zwrotów akcji (scena finałowa!). Reżyserowi udała się wysmakowana estetycznie stylizacja retro, co owocuje dodatkową satysfakcją płynącą z obcowania z filmem. Hill ma niemal niekończącą się liczbę znakomitych pomysłów, które zaowocowały aż 7 Oscarami, w tym dla najlepszego filmu i reżysera. W tle brawurowej intrygi rysuje się przyjaźń dwójki bohaterów, którą przekonująco i ujmująco przedstawiają Redford i Newman. Jest to relacja zbudowana na przeciwieństwach - niedoświadczony i chłopięcy Johnny uczy się przestępczego fachu pod okiem wytrawnego i emanującego dojrzałą pewnością siebie gracza, jakim bez wątpienia jest Henry. Potrafi on bez emocji przewidzieć i przeanalizować każdy ruch przeciwnika, ale też odpowiednio ustawić względem niego swych protagonistów. Redford i Newman pod okiem Hilla stworzyli jedne z najlepszych ról w swych bogatych karierach. Doskonale wpasowali się w zabawną trawestację i pastisz ogranych motywów, którą zaprezentował "Żądłem" reżyser. Z każdego, dopracowanego w najmniejszym szczególe kadru emanuje autentyczna radość, jaką twórcy czerpali z uczestniczenia w tym niezwykłym filmie. Sam Redford wielokrotnie podkreślał, że w dniu wypłaty czuł się głupio. Praca była dla niego przyjemnością. Z dobrej zabawy twórców powstało niekwestionowane i cieszące się ogromną popularnością arcydzieło. "Żądło" przywraca wiarę w kino - zarówno to przed swym powstaniem (na które nostalgicznie spogląda), jak i po, czego dowodem jest choćby polski "Vabank". Więcej takich produkcji!

(filmweb.pl)

Pearl Harbor


Cały film można podzielić na 3 części. Okres przed atakiem na Pearl Harbor, opowiadający o poznaniu się głównych bohaterów i walce Rafe'a w Anglii, część opisującą wydarzenia z dnia 7 grudnia 1941 r., czyli atak na bazę marynarki wojennej oraz okres po ataku, którego tematem jest specjalna misja jakiej dokonali w 1942 r. amerykańscy piloci bombardując Tokio. I tu natrafiamy na pewien zgrzyt. Otóż pierwsza i druga część filmu są moim zdaniem najlepsze i tylko one powinny być tematem obrazu Baya. Składają się one bowiem w zgrabną całość, przypominającą konstrukcje fabularne znane m.in. z filmów katastroficznych. Mamy więc na początku przedstawionych głównych bohaterów, wprowadzony wątek romansowy, kilka elementów komediowych a w międzyczasie obserwujemy wydarzenia, które zapowiadają nadciągającą inwazję wojska japońskich. Zagrożenie narasta, aż w końcu 7 grudnia 1941 r, dochodzi do ataku, który na ekranie zostaje oddany z ogromną starannością. Po walce następuje podsumowanie, wystąpienie prezydenta i oficjalna deklaracja wojny z Cesarstwem Japonii. I tu powinien się film skończyć. Trzecia jego część sprawia bowiem wrażenie, że została nakręcona jedynie dlatego, iż specjaliści od marketingu obawiali się, że obraz o klęsce Amerykanów bez ani jednego ich zwycięstwa może nie przyciągnąć do kin zbyt dużej liczby widzów. Zaserwowano nam zatem opis wydarzeń, które miały miejsce w roku 1942, kiedy to grupa amerykańskich pilotów wyruszyła na samobójczą misję z zamiarem zbombardowania Tokio. Na specjalnie "odchudzonych" bombowcach wystartowali oni z amerykańskich lotniskowców, przelecieli 620 mil, zniszczyli cele w stolicy Japonii a następnie, ponieważ nie mieli już paliwa na powrót do kraju, skierowali swoje samoloty nad Chiny. Misja ta, ze strategicznego punktu widzenia, nie miała większego znaczenia dla wojny, ale dzięki niej Amerykanie udowodnili, że, podobnie jak Japończyków, stać ich na zaatakowanie najczulszego miejsca wroga, co znacznie podniosło osłabione atakiem na Pearl Harbor morale nie tylko armii, ale również całego społeczeństwa.
Ta ostatnia część film jest zdecydowanie najsłabsza. Podobnie jak poprzednie jest oczywiście wykonana z ogromną starannością, ale naładowano ją taką dozą melodramatyzmu i patriotyzmu, że miejscami jest po prostu trudna do przełknięcia.
(filmweb.pl)

4 pokoje




Film składa się z czterech krótkich epizodów, czterech różnych reżyserów. Łączy je Tim Roth w roli Teda. Aktor stworzył zabawną postać i widać po nim, że dobrze czuje się w tak zwariowanej kreacji. Obok niego pojawiają się inne, ulubione gwiazdy Tarantino i Rodrigueza: Banderas, Willis, Hayek, Bender.
Czołówka "4 pokoi" przypomina czołówkę "Różowej Pantery", w której animowany Peter Sellers zmaga się z różowym kotkiem, tutaj Ted walczy ze swoim kapelusikiem. Mocną stroną filmu są dialogi, żywiołowe, błyskotliwe oraz pełne ostrych słów. Humor w "Czterech pokojach" jest odważny i wulgarny, ale nie ma się co dziwić, w końcu w pewnym stopniu odpowiadają za niego twórcy "Od zmierzchu do świtu". Historia jest lekka i przyjemna, jak wystrzały fajerwerków w sylwestrowa noc.
Podsumowując, film oceniam bardzo dobrze, choć pierwszy pokój z Madonną może trochę rozczarowywać i zniechęcić do dalszego oglądania. Jednak akcja z pokoju na pokój coraz bardziej się rozkręca, humor robi się czarniejszy, wydarzenia nabierają tempa. Scena kończąca jest rewelacyjna. Czarny humor w najlepszym wydaniu.

(filmweb.pl)

Billy Elliot


Film jest pokrzepiającą opowieścią o spełnianiu marzeń, jedną z tych, które dają wiarę w możliwość pokonania wszystkich przeszkód i wzbicia się wysoko dzięki talentowi i ciężkiej pracy. Warto zwrócić uwagę na tło historyczne, ponieważ jest ono bardzo istotne dla zrozumienia postaw niektórych postaci. Wtedy Anglii jeszcze daleko było do tego stopnia liberalizmu obyczajowego, jaki prezentuje w dzisiejszych czasach. Klimat tamtych lat został też skutecznie wprowadzony przez ścieżkę dźwiękową, czyli popularne w latach 70-tych i 80-tych zespoły takie jak T-Rex i The Clash. Piosenki "Children of the revolution" i "I love to boogie" już pewnie zawsze będą się ludziom kojarzyć z chłopcem w balerinkach.
Miejsce, w którym wychowywał się Billy, może kojarzyć się z ukraińskim Donieckiem lub polskim Śląskiem. Tam zarówno synowie i ojcowie zostawali górnikami, z braku jakichkolwiek innych perspektyw i pomysłów na życie. Billy’emu udaje się wybić ponad to, nie tylko dzięki talentowi i samozaparciu, ale także dzięki pokonaniu lęku przed tym, co nietypowe. Dla zaściankowej społeczności, której przedstawicielami byli też ojciec i brat Billy’ego, każdy tancerz był mięczakiem, czyli gejem, czyli najgorszą łajzą. Od tych samych uprzedzeń nie jest wolny też Billy, co udowadnia na przykład bijąc chłopca, którego posądził o homoseksualizm.
Mimo iż film pokazuje, że nawet najpiękniejsze marzenia można spełnić, nie ukrywa też faktu, że sukcesy trzeba okupić ogromnym wysiłkiem i walką. Pod tym względem "Billy Elliot" przewyższa o głowę wszystkie ckliwe bajeczki pt. "Od pucybuta do milionera".

(Filmweb.pl)

33 sceny z życia


Film dotarł do Gdyni na fali międzynarodowego uznania – obraz Szumowskiej nagrodzono już Srebrnym Lampartem w Locarno. Inspirowana autobiograficznie historia trzydziestokilkuletniej artystki (dubbingowana przez Dominikę Ostałowską Julia Jentsch), której życie w ciągu zaledwie kilku miesięcy ulegnie całkowitej zmianie. Śmiertelna choroba matki stanie się początkiem korowodu zdarzeń, zmuszających bohaterkę do całkowitego przewartościowania swojego życia. Brzmi to jak jedna z wielu historii, które słyszeliśmy. Szumowska opowiada o śmierci, końcu dzieciństwa, bólu dojrzewania, ale robi to w sposób, z jakim w kinie mamy do czynienia rzadko. Zimna wiwisekcja rodzinnej relacji całkowicie oczyszczona z jakichkolwiek sentymentalnych naleciałości. Śmierć jest tu procesem fizycznego umierania, nie towarzyszy jej żaden patos czy metafizyczna pretensja.
Szumowska w ogóle rezygnuje z filmowych środków, które mogłyby wpływać na emocje widza. Chce pokazać, ale nie wzruszać. Pomagają w tym zimne, wygaszone zdjęcia Michała Englerta czy fragmenty symfonii Pawła Mykietyna, pełniące rolę interwałów kolejnych odsłon z życia bohaterki. To przełamanie tabu, tak o umieraniu nikt u nas nie opowiadał. Bliżej temu filmowi do "Jego brata" Chereau niż "Spirali" Zanussiego. To nie jest jedyne tabu, jakie przełamuje Szumowska, śmierci towarzyszy tu bowiem humor. Czarny, sarkastyczny, ale dający ulgę. "Nie rozumiem, jak można się śmiać na tym filmie" - usłyszałem po seansie od pewnej pani. Są tu przynajmniej dwie genialne sceny, gdy śmierć choć na chwilę zostaje rozbrojona, właśnie przez śmiech. Bohaterowie obserwują śpiącą, ciężko już chorą matkę, i niewybrednie sobie żartują ("Nie uważacie, że mamusia wygląda na lekko martwą?"). Paradoksalnie nie ma w tym jednak cienia wulgarności, niestosowności, przyłączamy się do bohaterów w ich próbie przezwyciężenia traumy. Szumowska osiąga w tym filmie wręcz zawstydzający poziom autentyzmu.

(filmweb.pl)

Symetria



Bohaterem opowieści jest dwudziestosześcioletni Łukasz, który niesłusznie oskarżony o napad trafia do więzienia. Na własne życzenie zostaje osadzony w celi grypsującej. Wraz z upływem czasu traci nadzieję na szybkie wyjście na wolność. Tak ku własnemu zaskoczeniu, odkrywa, że w rządzącym jasnymi regułami świecie gitów czuje się lepiej i pewniej niż na wolności.„Symetria” to film bardzo prawdziwy pozbawiony sztuczności. Niewolski, który sam ma za sobą półroczny epizod w zakładzie karnym pokazał jak naprawdę wygląda świat za kratami z jego specyficznymi zasadami i regułami. Potrafił zgromadzić wokół siebie ludzi, którzy zrozumieli chęć mówienia o tym świecie. Zrobił film głęboko poruszający, nasycony emocjami, przerażający w swojej prostocie. Ten film warto obejrzeć. Ci którzy uważają, że w więzieniach jest za dobrze, może w końcu przekonają się jak to miejsce wygląda naprawdę. Film był kręcony w areszcie śledczym w Białołęce, więc nie jest to żadne studio filmowe tylko rzeczywiste pomieszczenia i cele aresztu. Film może być także przestrogą, gdyż pokazuje, jak ciężko jest przetrwać w więziennym świecie i jak bardzo można tam się zmienić i to wcale nie na lepsze.

(filmweb.pl)

Siedem


Sztuka zgłębia ludzką podświadomość. Prześwietla to, czego nie jesteśmy do końca pewni, odnajduje, co rządzi naszym postępowaniem - choć sami moglibyśmy przysiąc, że działa coś zupełnie innego. Mogą to być tęsknoty za pięknym życiem (czym wszak jest 'sen Hollywoodu'?), mogą być poszukiwania granic płciowości i seksualności(w czym specjalizuje się kino śródziemnomorskie). Niemcy rozliczają się z czasami II wojny światowej, "Szkoła Polska" zgłębiała kompleksy i mity narodowe, a w kinie rosyjskim czuć głębię "rosyjskiej duszy". Mamy w tym filmie wszystko, czego oczekiwać można po dobrym thrillerze - wartką akcję, bohaterów, do których od razu niemal czuje się sympatię, nieoczekiwane zwroty akcji. Tymczasem jednak film sprawdza się - oprócz warsztatowej perfekcji i doskonałej gry aktorów - także na wielu innych poziomach. Stawia problem zepsucia społeczeństwa konsumpcyjnego, niszczycielskiej mocy ciemnego, deszczowego miasta - w którym nikt się nie zna i nikt nikomu nie pomaga; pyta o granice ludzkiej wytrzymałości - i zasięg winy i odkupienia. Pyta - w sposób biblijny niemal - o możliwość działania wobec drzemiącego w nas samych, absolutnego zła.
(Filweb.pl)

Death proof


"Death Proof" to najprościej mówiąc historia kilku kobiet, jednego mężczyzny i ?śmiercioodpornego" samochodu. Fabuła jest banalna, skonstruowana na zasadzie lustrzanego odbicia, a całość utrzymana jest w klimacie taniego kina exploitation. Co więc takiego sprawiło, że film spowodował falę samokrytyki krytyków?
Po pierwsze "Death Proof", przy całej swej prostocie, jest diabelnie inteligentny. Po drugie, można go interpretować na wiele mądrych sposobów. A więc: jako demaskację niedojrzałości, film feministyczny, krytykę machismo i wzorów kulturowych związanych z płcią, refleksję nad samym fenomenem kina exploitation itd. Sam reżyser byłby raczej zdziwiony tym, co opowiada się o jego filmach, ale twórca przecież nie musi najlepiej interpretować swojego dzieła. Nie o to w tym wszystkim jednak chodzi.
Quentin Tarantino posiada jedną cechę, której polscy krytycy głoszący tezę o misji kina długo nie potrafili docenić. Facet po prostu kocha to, co robi ? kocha kino. I to miłością bezwarunkową, a więc we wszystkich jego odsłonach; także, a może przede wszystkim, w wersji exploitation. Co więcej, Tarantino bynajmniej się tego uczucia nie wstydzi. Nie jest to żadna z tzw. wstydliwych przyjemności, ale akcja afirmatywna pełną gębą. Być może właśnie na tym polega fenomen "Death Proof", w którym Tarantino pozwala sobie na wszystko, co chce i jeszcze więcej. Jest mocna przemoc, dziwaczne ujęcia, przegadane dialogi (tak przegadane, że czasem kompletnie bezsensowne) etc. Nie widać żadnego szacunku dla widza ? jest za to soczysta witalność i radość z kina. Obie te cechy są zaraźliwe i udzielają się odbiorcy. Zamiast więc produkować głębokie analizy, powiedzmy sobie wprost: lubimy, jak reżyser się z nami bawi; chcemy, żeby czasem na ekranie pojawiła się krwawiąca, urwana noga; chcemy pościgów i mocnych dialogów; chcemy rozrywki, seksu i przemocy w kinie. Coś w tym złego? A kogo to obchodzi. Niech na to pytanie odpowie psycholog, psychoterapeuta albo duchowny. Powiedzmy sobie, że lubimy to wszystko, bo lubimy kino i emocje, jakie nam ono daje. I oto właśnie chodzi. To znak, że jeszcze żyjemy.

(filmweb.pl)

Blow


"Blow" obrazuje ideę "amerykańskiego snu". Typowy chłopak z sąsiedztwa staje się tu kluczowym graczem na rynku narkotykowym w Stanach i zdobywa wszystko: pieniądze, kobiety, sławę. To jednocześnie historia tragiczna. Mężczyzna poświęcił całą swą przedsiębiorczość, pomysłowość i inteligencję na zorganizowanie przemytu narkotyków. Podobnie jak wielu innych chciał sprawować kontrolę nad swoim życiem, wzbogacić się i postępować według własnych reguł. Na decyzję wyboru tej a nie innej życiowej drogi duży wpływa miał ojciec Junga. Fred Jung był bardzo pracowitym i uczciwym facetem, który nigdy do niczego nie doszedł. Męczył się cale życie, gnębiony jeszcze utyskiwaniami żony, która oczekiwała luksusów. Młody George nie chciał tak żyć, nie chciał skończyć jak wszyscy inni w jego środowisku, nie chciał ciężko pracować i martwic się o pieniądze. Nie ważna była cena, którą trzeba było za to zapłacić. To była specyficzna wizja wolności. Intensywność życia poza prawem, droga pełną przygód, dobrej zabawy i pieniędzy, doprowadziła go jednak do upadku. Jung stracił jedyną rzecz, która miała dla niego naprawdę znaczenie i co naprawdę kochał - własną córkę. Wątek tragicznej miłości ojca i dziecka jest tu bardzo znaczący.
Ten film jednak to nie tylko historia jednego człowieka i jego burzliwego, tragicznego życia. To także obraz Ameryki tamtych czasów. Lata 70-te to bowiem wielki powrót narkotyku, odkrytego w połowie XIX wieku. Kokainę promowano jako świetną zabawę, obowiązkowy zestaw każdego imprezowicza przed sobotnią dyskoteką. Nałóg szczególnie zadomowił się w świecie show-biznesu. Niejedna gwiazda tamtych czasów głośno przyznawała się do zażywania kokainy. Żadne eleganckie przyjęcie w Los Angeles i w Nowym Jorku nie mogło się bez niej odbyć. Podawało się ją tuż obok kanapek i kawioru. Stała się najbardziej poszukiwanym narkotykiem na rynku, jej popularność przyciągnęła więc kartele kolumbijskie, które działając na zasadzie potężnych międzynarodowych paramilitarnych organizacji, stosowały wyrafinowane i bezwzględne metody dystrybucji, obracały miliardami dolarów i przekupywały polityków i policję. Ich przedstawicielami w Ameryce byli ludzie tacy jak Jung - młodzi, ambitni, którzy dla emocji i ryzyka, a głównie dla wielkich pieniędzy, zrobiliby niemal wszystko. Pokusa nowych doznań, przekraczanie granic, cynizm, "sex, drugs and rock'n'roll" - to wizytówka tamtych czasów. Szaleństwa, które jak rozejrzeć się dokoła, chyba wcale się nie skończyło.

(Filweb.pl)

Truman Show




Zapisze się w historii jako jedna z najpiękniejszych opowieści o samotności człowieka w wielkim świecie. Jest to opowieść o typowym i do bólu przeciętnym Trumanie Burbanku (Jim Carrey). Ma pracę, wspaniałą i kochającą żonę (Laura Linney) oraz przyjaciela, który zawsze wie kiedy wpaść z piwem. Można więc sądzić, że do szczęścia niczego mu nie brakuje. Truman nie wie jednak, że od urodzenia jest bohaterem reality show transmitowanego na cały świat. Miasteczko, którym mieszka jest niczym wielki plan filmowy, a każdy jego bliski to aktor. Główny bohater w końcu poznaje prawdę... Wielu reżyserów było przymierzanych do nakręcenia "Trumana". Wśród nich znaleźli się tacy twórcy jak chociażby znany z "Historii przemocy" David Cronenberg czy Sam Raimi. Dobrze się jednak stało, że za kamerą usiadł Peter Weir. Dzięki niemu film nabrał wielkiej wrażliwości. Już w "Pikniku" czy "Stowarzyszeniu Umarłych Poetów" Weir udowodnił z jak wielkim pietyzmem potrafi odmalowywać ludzkie uczucia. Tak jest i teraz. Śledząc podróż Trumana ku prawdzie towarzyszy nam wiele silnych emocji. Czasami wręcz bolesnych, bowiem reżyser ukazuje nam nasze życie w konsumpcyjnym świecie, czyli świecie pustych gestów i słów, gdzie wszystko jest na sprzedaż, a miłość czy przyjaźń często bywają jedynie grą.

Więzień nienawiści


Film porusza problem nietolerancji w wyjątkowy, bo wielowymiarowy sposób. Nie mamy tu klasycznego podziału na dobrych i złych, prześladowanych i prześladujących. Widzimy, jak nakręca się spirala wzajemnej nienawiści między czarnymi i białymi mieszkańcami dzielnicy, którą nie sposób jest przerwać. W tej wojnie żadna ze stron nie pozostaje dłużna drugiej. Jednocześnie poznajemy też inne oblicza brutalnych neonazistów, którzy w domu stają się kochającymi braćmi i synami. Dzięki temu wciąż pamiętamy, że żaden człowiek nie jest bezwarunkowo dobry ani zły. Film powstrzymuje od zbyt radykalnych sądów, uzmysławiając złożoność problemu. Jeśli ktoś uważa nietolerancję rasową w Stanach Zjednoczonych za problem niedotykający go osobiście i to zniechęca go do obejrzenia filmu, spieszę z zapewnieniem, że jego problematyka jest dużo bardziej złożona, niż może się to wydawać. "Więzień nienawiści" to również historia o człowieku, który na poważnym życiowym zakręcie zdaje sobie sprawę, że wszystko, w co do tej pory wierzył, to nic niewarta bzdura. Widzimy bardzo powierzchowne przyjaźnie, których jedynym spoiwem jest wspólny wróg. Natomiast jeśli skupimy się na Danielu, możemy zauważyć poszukującego autorytetów nastolatka, w którym, jak sam mówi, "wszyscy widzą jego brata". Nie każdy bezpośrednio styka się z nietolerancją, jednak problematyka filmu okazuje się być na tyle uniwersalna, że prawie każdy w którymś momencie może utożsamić się z jednym z bohaterów.

(filmweb.pl)

Piękny umysł



Największą zaletą filmu jest fenomenalna kreacja Russella Crowe ("Gladiator", "Informator"). Starannie zbudowana postać genialnego matematyka jednocześnie bawi i wzrusza, a przede wszystkim fascynuje. Nash w interpretacji Crowe'a to nie szaleniec, ale cierpiący, zagubiony w nieistniejącej rzeczywistości człowiek. Russell znakomicie przedstawił walkę racjonalnego matematyka z własnym umysłem. Za pomocą gestu, tonu głosu i przede wszystkim spojrzenia przekazuje widzowi uczucia o niespotykanej intensywności bez uciekania się do uproszczeń. - Crowe nie musi płakać aby wyrazić smutek, śmiać się aby wyrazić radość. Siła jego emocji płynie jakby z wewnątrz. Dzięki jego niesamowitej grze widz ma wrażenie że jest częścią świata Nasha Jednocześnie aktorowi udało się uniknąć maniery i przerysowania w pokazaniu chorego psychicznie naukowca. Można powiedzieć, że artysta stworzył nowy styl gry człowieka nienormalnego.
Crowe tak mówi o swojej roli: "Ważne było dla mnie pokazanie, że osoba dotknięta tą chorobą może być i zachowywać się tak samo jak osoba o innych dolegliwościach. Życie takiego człowieka jest nadal w dużej mierze 'normalne'...". Podejrzewam że żaden inny aktor nie zagrałby roli Johna Nasha tak dobrze jak Crowe.
(Filmweb.pl)

Skazani na bluesa


"Skazany na bluesa" nie jest typową biografią. Zamiast opowiadać historię życia piosenkarza Kidawa-Błoński skupił się na trzech - najważniejszych jego zdaniem - okresach życia Riedla: dzieciństwie i początkach konfliktu piosenkarza z ojcem, latach 70. - początkach muzycznej kariery artysty oraz latach 90. - końcowych latach życia Ryśka, kiedy coraz częściej narkotyki uniemożliwiały mu normalne funkcjonowanie. Z wybranych przez reżysera fragmentów rodzi się portret człowieka wskroś tragicznego. Niezwykle utalentowanego, wrażliwego artysty, który zatracił się w pogoni za osiągnięciem absolutnej wolności, o której tak wspaniale śpiewał w "Śnie o Victorii". Naiwnie wierzył, że dadzą mu ją narkotyki. Jak wiemy nie przyniosły mu wolności, ale uczyniły z niego niewolnika nałogu.
Niezwykle ważną rolę pełnią filmie piosenki Riedla i Dżemu, które są nie tylko doskonałą ilustracją obrazu, ale jednocześnie pełnią rolę osobistego komentarza. Kiedy widzimy odurzonego narkotykami idola i jednocześnie słyszymy słowa jego wstrząsającej "Modlitwy III" nabierają one niesamowitej siły i znaczenia.

(Filmweb.pl)

Amelia



Amelia jest nieśmiała. Pracuje w kawiarni i wynajmuje mieszkanie w dzielnicy Montmartre. Chcąc sprawić, by inni poczuli się bardziej szczęśliwi, wymyśla wiele misternych intryg, np. próbuje odnaleźć dorosłego właściciela pudełka z dziecięcymi zabawkami, które znajduje w swoim mieszkaniu, obmyśla genialny plan, by rozbawić ojca, kradnąc jego ulubionego krasnala ogrodowego… Przyjdzie jednak moment, kiedy Amelia będzie musiała zająć się własnym losem i własnym szczęściem. Znajdzie miłość w równie nieśmiałym jak ona młodym Nino (w tej roli Mathieu Kassovitz, reżyser Nienawiści). Amelia to niezwykła i przewrotna komedia romantyczna Jean-Pierre’a Jeuneta, twórcy Delicatessen i Miasta zaginionych dzieci. W tym wyjątkowym filmie groteska, surrealizm, ironia przeplata się z magią i bajkowością. To hymn na cześć życia. Akcja filmu rozgrywa się na poprawionym cyfrowo Montmartre. Na ścieżce dźwiękowej rozbrzmiewa zaś muzyka w stylu retro. Polceam!

(filmweb.pl)

Młodzi gniewni


John Smith w interesujący sposób ukazał starania Louanne, która zaczynała kontakt z klasą od porażek, a skończyła na całkowitej przemianie uczniów. Myślę, że Michelle Pfeiffer dobrze zagrała swoją rolę i ożywiła graną postać. Duży wpływ na to miała już sama charakterystyka bohaterki, bo czy w dzisiejszych czasach łatwo znaleźć kogoś, kto wyciągnie bezinteresownie pomocną dłoń, jedynie dla czyjegoś dobra? Na pewno, ale bardzo o to trudno. Co do reszty obsady aktorskiej - za bardzo mnie nie zachwyciła. Na tle filmowej koleżanki wypadła trochę blado. Lecz są to tylko moje małe spostrzeżenia, które i tak nie psują filmu, i można na nie przymrużyć oko.
Mimo kilku usterek "Młodzi gniewni" są warci obejrzenia. Może nie jest to jakieś wielkie, filmowe widowisko, ale nie jest ono też porażką - po prostu w sam raz na wieczór przed telewizorem. Jako dodatkową zachętę dodam, że obraz otrzymał trzy nominacje MTV Movie Award za najlepszy film, rolę kobiecą (Michelle Pfeiffer) i piosenkę (Gangsta's Paradise).

(filmweb.pl)

Kabaret


"Kabaret" to film genialny. Nie boję się powiedzieć, że jeden z najgenialniejszych w historii. Taki film, dla którego warto było wynaleźć kinematograf. Taki film, przy którym wreszcie ma się wrażenie, że sztuka jest niezbędna człowiekowi do zwykłego funkcjonowania. A cóż o tym decyduje? O, tu już trudniej o analizę. Mamy wszak w filmie trójkąt miłosny - ale ileż to trójkątów oglądaliśmy! Jest też porywająca muzyka i wspaniałe sceny wodewilowe - ale takich akurat szczególnie w teatrach rewiowych nie brakuje. Nazizm również jest tematem przez kino wykorzystywanym z powodzeniem - od komediowo-dramatycznej analizy fenomenu Hitlera w "Dyktatorze", po szukających swej Wunderwaffe nazistów w "Indianie Jonesie".
Żaden film jednak nie pokazuje tak genialnie momentu dojścia hitlerowców do władzy. I, co niezwykłe, "Kabaret", historia muzycznego klubu w Berlinie na początku lat 30. - pokazuje to w sposób delikatny, bez nazwisk, bez żadnych wielkich epopei. W takim oto zwyczajnym klubie śpiewa sobie Sally, młoda Amerykanka (śliczna, naiwna, ale pełna emocji Liza Minnelli, archetyp uwodzicielki). Poznaje ją przyjeżdżający do Berlina zwykły, przeciętny Anglik (York, poprawny). Zawiązuje się romans (z... pewnymi perypetiami), wszystko to dzieje się w onirycznym świecie szalonych lat 30., w takt wariackiej muzyki, w świecie, w który pomału, pomału...
(Filmweb.pl)

Hooligans


Film uznaje za bardzo dobry.Oglądanie go dało mi wiele przejmoności.Uważam,że aktorzy są doskonale dobrani.Charlie Hunnam grający Pete'a to wspaniały aktor.Jego uroko osobisty jest naprawde zniewalający.Chyba nikt nie zdołałby być lepszy w tej roli.Doskonała mimika jego twarzy ukazuje tak różne uczucia.Przedstawiony został jako sympatyczny chłopak,który po meczy zamienia się w wojownika nie dającego za wygraną.Elijah Wood zagrał rónie dobrze.Zauważamy jego przemiane.Na początku cichy chłopiec nie potrafiący się bronić.Potem mężczynza posiadający pewność siebie i chęć walki.Uważam rónież,że pochwała należy się Leo Gregory'emu,który zagrał Bover'a,przyjaciela Pete'a i zagorzałego przeciwnika Matt'a.Scenariusz napisany został przez Lexi Aleksander,korej pomógli w tym Dougie Brimson i Josh Shelov.Urzeka prostotą.Na początku piosenka,która pojawiła się w ostatniej bójce wydawała mi się nie pasująca do sceny,jednak gdy wsłuchałam się w jej słowa zrozumiałam,że to świetny wybór.Film zachęca do przemyśleń.Śmierć Pete'a uświadamia jak takie życie może się skończy,że nie warto walczyć za wszelką cene,czasem trzeba odpuścić,a zemsta do niczego nie prowadzi.

(Filmweb.pl)

Komornik



Pierwsza połowa filmu to przykład świetnie skonstruowanego dramatu obyczajowego z wyraźnie zarysowanym wątkiem społecznym oraz ciekawym, przyciągającym uwagę widza bohaterem. Obserwujemy człowieka, dla którego nie ma rzeczy niemożliwych. Praca i poczucie władzy nad innymi ludźmi wpędzają go w pychę i arogancję, przez co nie dostrzega zagrożenia ze strony zawistnych i uwikłanych we własne gierki kolegów i przełożonych. Historia wciąga i autentycznie angażuje widza. Niestety, tylko do czasu. Kiedy Bohme doznaje objawienia, zaczyna opowiadać o tym, że pokazała mu się Matka Boska grożąc palcem a następnie rozdaje skrzywdzonym przez siebie ludziom pieniądze, "Komornik" z dramatu zmienia się w bajkę, której bliżej do "Wigilijnej opowieści" Dickensa (adresowanej do widzów w każdym wieku) niż poważnej, nawiązującej duchem do kina moralnego niepokoju produkcji. Działania nawróconego komornika są na tyle niewiarygodne, że aż śmieszne.

(Filmweb.pl)

Taxi




Komedia Bessona to jedna z lepszych, o ile nie najlepsza produkcja francuskiego kina rozrywki. Trudno powstrzymać się od stwierdzenia, że wybija się niebanalnym scenariuszem, zdjęciami i efektami specjalnymi, pomimo tego że jak na XXI wiek jest już nieco przestarzała.Po 6 latach Daniel, dostawca pizzy, otrzymuje licencję taksówkarza i zaczyna nowy etap w swoim życiu. Podrasowywuje swojego Peugeota 406 i staje się marsylską legendą. Policjanci głowią się, jak uchwycić tego maniaka prędkości. W końcu Daniel przypadkiem na swojej drodze spotyka nieudacznika Emiliena, który, jak się okazuje, pracuje w policji. W zamian za pomoc w ściganiu Gangu Mercedesa Emilien obiecuje darować wszystkie mandaty i kary za nadmierną prędkość. Złapanie niemieckich opryszków okazuje się trochę bardziej skomplikowane. Znużona amerykańskimi filmami akcji z elementami komedii szukałam czegoś bardziej europejskiego, bliższego memu sercu. I oto znalazłam francuską taksówkę. Trudno nie nazwać jej kultową, bo nawet po wielokrotnym obejrzeniu można się na niej świetnie bawić. Co więcej, nie zauważamy żadnych większych braków, chociaż film jest z 1998 roku!

(filmweb.pl)

Lokatorka



pozywtywnie mnie zaskoczył, najbardziej Travolta, którego nie wyobrażałem sobie w takiej roli, jednak dał rade z tą trudną i łatwą do przekoloryzowania postacią. Gabriel Macht już za to raczej średni, zupełnie bez emocji i doświadczenia, jakim dysponuje Travolta, a scena, w której Lawson opowiada Pursy o powodach przenosin do Nowego Orleanu jest chyba najgorszą i najbardziej sztuczną w filmie... Jednak jego gra nie przeszkadzała w dobrym oddaniu relacji między dwójką przyjaciół - pijaków, ale jednak również romantyków i intelektualistów, którzy zarażają swoją pasją nastoletnią, egoistyczną ignorantkę, jaką była Pursy. Z przyjemnością oglądamy jej przemianę w odpowiedzialną i mądrą, umiejącą wybaczać kobietę, która pomimo wielu krzywd wyrządzonych jej przez rodziców potrafi odnaleźć szczęście przy boku swojego ojca, dzięki czemu spełnia jego największe marzenie. Cała ta historia brzmi nieco tkliwie, sztucznie i jest zupełnie pozbawiona oryginalności, jednak ważne jest tu wykonanie filmu, cała jego atmosfera i lekkość, z jaką opowiedziano tą sztampową historie. Bardzo dobra realizacja i klimat tego filmu sprawił, że nawet typowo melodramatyczne sceny oglądałem bez żadnego zażenowania, a to w mojej ocenie duży plus dla filmu. Kolejny plus należy przyznać muzyce, która w znacznej mierze wpływa na tworzenie owego klimatu, o którym pisałem. Dużo jest w filmie ujęć przedstawiających grające w klubach zespoły, miłośnicy muzyki country oraz nowoorleńskiego jazzu powinni być zachwyceni. ?Lokatorka" jest godnym polecenia filmem szczególnie dla tych, którzy lubią niespieszne tempo narracji i gustują bardziej w nastrojowych dialogach, niż błyskotliwej fabule.

(filmweb.pl)

Gladiator


Na najwyższe uznanie zasługuje Ridley Scott, który po raz kolejny udowodnił, że jest doskonałym reżyserem. "Gladiatora" ogląda się z zapartym tchem i 155 minut projekcji mija prawie niepostrzeżenie. Film wypełniony jest akcją od samego początku po ostatnie minuty seansu. Zaczyna się doskonale pokazaną bitwą w Germanii a kończy nie mniej efektownym pojedynkiem i to właśnie sceny walk są tym, co we mnie wzbudziło największy zachwyt. Scott nie pokazał ich w sposób znany z amerykańskich superprodukcji z poprzednich lat, w których bitwy filmowane były na zasadzie "epizodów" - najpierw pokazywano jeden fragment bitwy, później drugi, a widz miał czas sobie wszystko dokładnie obejrzeć. Tutaj tego nie ma. Ujęcia zmieniają się ekspresowym tempie i niejednokrotnie oko nie jest w stanie nadążyć za pokazywanym obrazem. Dzięki temu reżyserowi udało się przedstawić prawdziwy chaos jakim jest bitwa, czy walka gladiatorów, gdzie nie ma żadnych zasad a liczy się jedynie szybkość i sprawność fizyczna Na pochwałę zasługują również odtwórcy głównych ról. Russel Crowe jako Maximus stworzył jedną z najlepszych kreacji w swojej karierze. Maximus w jego wykonaniu to twardy i niezłomny żołnierz, ale też kochający swoją rodzinę ojciec i mąż, który bardziej nad "wojaczkę" przekłada spokój domowego ogniska. Jego przeciwnik Kommodus, w tej roli Joaquin Phoenix, to szaleniec i tyran, który jest zdolny do największych podłości byle osiągnąć swój cel. Trzeba przyznać, że Phoenix doskonale sprawdził się w roli czarnego charakteru. Patrząc na niego ani przez chwilę nie wątpimy, że mamy do czynienia z człowiekiem gotowym na wszystko. Każdy jego gest, uśmiech, spojrzenie, wszystko to jest podszyte jakimś wewnętrznym złem, którego nie sposób przeoczyć.

(filmweb.pl)

American Beauty



Reżyser pokazuje prawdziwy american dream bez upiększeń. Dream, który podstępnie niszczy człowieka i jego relacje z innymi ludźmi. Na pierwszym planie mamy Lestera (niezapomniany Spacey). Jest on przeciętnym Amerykaninem, przedstawicielem klasy średniej. Ma dobry samochód, niezłą pracę, piękny dom, żonę i córkę. Teoretycznie ma wszystko. Z czasem jednak wszystko przestaje go cieszyć, a żona, obsesyjna pracoholiczka wraz z neurotyczną córka mają go za nieudacznika. W końcu Lester postanawia zmienić swoje nudne życie. Wtedy na horyzoncie pojawia się urodziwa koleżanka córki - Angela, która wszystko zmieni. "American Beauty" to nie film o amerykańskim społeczeństwie, to film o nas wszystkich. O tym, jak bezwzględny pościg za sukcesem i dostatkiem w końcu odbiera nam radość życia. Życia, które powoli ograniczamy do kolejnej skórzanej sofy w salonie i mercedesa w garażu. Jaki jest więc sens egzystencji? Gdzie go szukać, jeśli wszystko wokół wydaje się nudne i bezwartościowe? Dlaczego w dzisiejszym świecie nie możemy być sobą i tak jak bohaterowie filmu z czasem stajemy się niewolnikami pozorów.

(filmweb.pl)

Bękarty wojny


Quentin Tarantino jest bez wątpienia jednym z najbardziej kontrowersyjnych, ale i najbardziej znanych reżyserów Hollywood. Debiutował filmem "Wściekłe psy", później stworzył rewolucyjny "Pulp Fiction", który zdobył nagrodę w Cannes i mocno zamieszał na rynku filmowym. Podobno do swojego najlepszego filmu – "Bękartów wojny" scenariusz zaczął pisać mniej więcej w tym okresie, w którym tworzył "Pulp Fiction" uznawane przez wielu za jego najlepszy film – to się naprawdę czuje!
Tytułowe Bękarty to grupa żołnierzy złożona z amerykańskich Żydów, która z nazistami rozprawiać się chce tak, jak hitlerowcy rozprawiają się ze swoimi wrogami – bez skrupułów i litości. "Nie po to przybyli z Appalachów, przez pięć tysięcy mil oceanu, pół Sycylii, żeby wyskoczyć z pierdolonego samolotu i uczyć nazistów humanitaryzmu" – przywołując słowa dowódcy oddziału porucznika Aldo Raine'a granego przez Brada Pitta. Podczas "podróży" po Francji Bękarty spotykają brytyjskiego komandosa – Archie Hicoxa granego przez Michaela Fassbendera oraz niemiecką aktorkę szpiegującą dla Anglików – Bridget von Hammersmark (w tej roli Diane Kruger).
Jednocześnie oglądamy historię Shosanny Dreyfus, granej przez Mélanie Laurent, która jako jedyna ze swej rodziny zdołała uniknąć egzekucji prowadzonej przez pułkownika SS Hansa Landę, granego przez niezwykłego Christopha Waltza, który odebrał już za swoją rolę Złoty Glob. Shosanna planuje krwawą zemstę na Łowcy Żydów, przez którego zginęła cała jej rodzina. Poznajemy też zafascynowanego młodą właścicielką kina niemieckiego snajpera – głównego bohatera filmu, na premierę którego przyjadą do Paryża najważniejsi ludzie III Rzeszy – Fredericka Zollera (w tej roli Daniel Brühl). Oba wątki łączą się w kulminacyjnej scenie kończącej film.

(filmweb.pl)