środa, 23 czerwca 2010

Dirty Harry



Do roli Callahana potrzeba było nie byle kogo. Twardy, cyniczny a czasami wręcz zwariowany - tak można go krótko scharakteryzować. Tylko Clint Eastwood pasował idealnie na Harry'ego. Kariera tego aktora była dotychczas (czyli do premiery "Brudnego Harry'ego" A.D 1971 r.) podporządkowana raczej jednemu gatunkowi, jakim jest western. Genialna rola Bezimiennego w "Trylogii Dolarowej" czy też Jeda Coopera w "Powieście go wysoko" dawały na razie możliwość popisu wyłącznie w wyżej wymienionym gatunku. Lecz w jego życiu nastąpiła duża zmiana, czyli rola w obrazie wyreżyserowanym przez Dona Siegela. Już w pierwszych minutach tego dzieła widzimy, że Callahan nie będzie postacią przypominającą cukierkowego policjanta. Brudny Harry przypomina raczej twardego i prawego szeryfa prosto z Dzikiego Zachodu. Nasz bohater kieruje się prostymi i jasnymi zasadami: jeżeli ktoś popełni zbrodnie, musi ponieść karę. Eastwood, kreując swoją postać, z pewnością wiele wniósł ze swoich poprzednich ról. W skuteczności działania, a nawet w noszonej przez niego broni (Magnum 44 to istny rewolwer z Dzikiego Zachodu) przypomina on niemalże Bezimiennego z wielkiej trylogii Sergia Leone. Widzimy, że jego przełożeni nie bardzo akceptują jego sposób obchodzenia się z bandytami. Bardziej woleliby gliniarza, który grzecznie i kulturalnie przyprowadziłby niedobrego przestępcę na posterunek policji. Czy tak się da?- Harry z pewnością zadaje sobie to pytanie, no i oczywiście widz. Na początku filmu widzimy, że nasz bohater nie patyczkuje się ze zbrodniarzami. To znaczy zabija, jeżeli któryś nie będzie chciał dobrowolnie oddać się w jego ręce. Czy taki oto glina nie przydałby się dziś na ulicy każdego dużego miasta?! Mogę stwierdzić, że jest to chyba najlepsza rola Eastwooda z tych dotychczas przeze mnie widzianych. Warto również zwrócić uwagę na bardzo dobrą kreację Andrew Robinsona w wcielającego cię w rolę Scorpio. Podsumowując, "Brudny Harry" to film, który można polecić każdemu fanowi kina akcji. Krótko charakteryzując: trzyma w napięciu, genialny Eastwood i bardzo dobra muzyką Schifrina. Z pewnością to dzieło posiada jeszcze jeden mistrzowski element: ostatnią scenę. Tak samo jak "Bullit" i "Francuski Łącznik" miały jedną genialną, wręcz kultową sekwencję w całym filmie, tak samo ten takową posiada. Callahan ze swoim Magnumem 44 ściga Scorpio i… A zresztą, co będę pisał. Tego się opisać nie da, to trzeba zobaczyć!

(filmweb.pl)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz