środa, 23 czerwca 2010

33 sceny z życia


Film dotarł do Gdyni na fali międzynarodowego uznania – obraz Szumowskiej nagrodzono już Srebrnym Lampartem w Locarno. Inspirowana autobiograficznie historia trzydziestokilkuletniej artystki (dubbingowana przez Dominikę Ostałowską Julia Jentsch), której życie w ciągu zaledwie kilku miesięcy ulegnie całkowitej zmianie. Śmiertelna choroba matki stanie się początkiem korowodu zdarzeń, zmuszających bohaterkę do całkowitego przewartościowania swojego życia. Brzmi to jak jedna z wielu historii, które słyszeliśmy. Szumowska opowiada o śmierci, końcu dzieciństwa, bólu dojrzewania, ale robi to w sposób, z jakim w kinie mamy do czynienia rzadko. Zimna wiwisekcja rodzinnej relacji całkowicie oczyszczona z jakichkolwiek sentymentalnych naleciałości. Śmierć jest tu procesem fizycznego umierania, nie towarzyszy jej żaden patos czy metafizyczna pretensja.
Szumowska w ogóle rezygnuje z filmowych środków, które mogłyby wpływać na emocje widza. Chce pokazać, ale nie wzruszać. Pomagają w tym zimne, wygaszone zdjęcia Michała Englerta czy fragmenty symfonii Pawła Mykietyna, pełniące rolę interwałów kolejnych odsłon z życia bohaterki. To przełamanie tabu, tak o umieraniu nikt u nas nie opowiadał. Bliżej temu filmowi do "Jego brata" Chereau niż "Spirali" Zanussiego. To nie jest jedyne tabu, jakie przełamuje Szumowska, śmierci towarzyszy tu bowiem humor. Czarny, sarkastyczny, ale dający ulgę. "Nie rozumiem, jak można się śmiać na tym filmie" - usłyszałem po seansie od pewnej pani. Są tu przynajmniej dwie genialne sceny, gdy śmierć choć na chwilę zostaje rozbrojona, właśnie przez śmiech. Bohaterowie obserwują śpiącą, ciężko już chorą matkę, i niewybrednie sobie żartują ("Nie uważacie, że mamusia wygląda na lekko martwą?"). Paradoksalnie nie ma w tym jednak cienia wulgarności, niestosowności, przyłączamy się do bohaterów w ich próbie przezwyciężenia traumy. Szumowska osiąga w tym filmie wręcz zawstydzający poziom autentyzmu.

(filmweb.pl)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz