wtorek, 22 czerwca 2010

Lepiej późno niż później :)


Redagując informacje o Złotych Globach i Oscarach, zastanawiałam się cóż to za film, którym amerykańscy krytycy tak się zachwycają, okrzykując go najlepszą komedią romantyczną roku a może i nawet dziesięciolecia. Jako fanka talentu Diane Keaton i Jacka Nicholsona z niecierpliwością oczekiwałam więc polskiej premiery "Lepiej późno niż później". Mając jednak na uwadze to, że zbyt często gusta Amerykanów rozmijają się z naszymi, nie byłam pozbawiona obaw. I, jak się okazało, były one uzasadnione. Fabuła filmu nie jest niczym nowym. Scenariusz nie wychyla się ponad przeciętność gatunku. Jedynym, co różni go od zwykłych komedii romantycznych jest fakt, że bohaterowie nie mają 20 lat i nie jest to opowieść o blondynce o wyglądzie modelki i przystojnym bogatym księciu, który próbuje skraść jej serce. Niestety, zmiana wieku postaci nie oznacza, że opowieść staje się świeża i fascynująca.
Przyznam, iż przykro mi było patrzeć na tak cudownych aktorów marnujących się w tej farsie. Nicholson wyglądał tak, jakby zupełnie nie angażował się w historię i nadrabiał tylko miną, sprawiając, iż nagły przypływ uczuć jego bohatera do Eriki był zupełnie niewiarygodny. Trudno go jednak winić obojętność w stosunku do tekstu, w którym główne komediowe sytuacje wynikały z gagów a nie dowcipnych dialogów i którym najśmieszniejszą sceną z jego udziałem była ta, w której biegał z gołymi pośladkami. Nie lepiej jest z Diane Keaton, choć trzeba przyznać, że to ona okazała się główną gwiazda tego filmu i dowiodła, że potrafi sobie znakomicie poradzić nawet z rolą, która wyczerpuje najwyżej 10% jej warsztatu i talentu. Serce się jednak kraje podczas jej występu w przydługiej i irytującej sekwencji, w której jej bohaterka rozpacza po zawodzie miłosnym. Można się wtedy także rozpłakać ale nie ze współczucia dla Eriki a z rozpaczy, że Keaton musiała w czymś takim wziąć udział.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz