czwartek, 24 czerwca 2010

Światła wielkiego miasta


"Światła wielkiego miasta" należy rozważać nie tylko w kategoriach świetnej komedii, ale przede wszystkim dzieła symbolicznego, zadającego pytanie o sens ludzkiego życia. Okazuje się, że włóczęga, który nie ma nic, bardziej cieszy się życiem niż człowiek, który teoretycznie posiada wszystko. Milioner nie stroni jednak od alkoholu i to w głównej mierze przyczynia się do jego zakrzywionego spojrzenia na świat. Co jakiś czas miewa stany depresyjne, które owocują próbami samobójczymi. W jednej ze scen bez chwili zawahania wyrzuca oprawione w ramkę zdjęcie żony, po czym sięga po whisky. Innym symbolem jest postawa Charliego wobec ukochanej. Od samego początku główny bohater wykazuje niespotykany wręcz altruizm - kupuje od dziewczyny kwiatek, choć w kieszeni ma ostatnie centy. Potem, korzystając z pomocy bogatego znajomego, wspomaga ją finansowo. Robi to w sposób naturalny. Automatyzm jego działań sprawia, że poddajemy w wątpliwość fakt niemal oczywisty - człowiek powinien zadbać przede wszystkim o siebie. Tymczasem Charlie przedkłada los niewidomej kwiaciarki ponad swoje życie. Idealny wzór miłości i poświęcenia - to cechuje bohatera chaplinowskiego. I jeszcze o jednym symbolu. Zakończenie "Świateł wielkiego miasta", które osobiście uważam za jedno z najpiękniejszych w historii kina, dostarcza nam ukrytą aluzję. Gdy główny bohater pyta ukochaną, czy już widzi, a ta odpowiada: "Yes, I can see now". Tak naprawdę możemy to rozumieć w dwojaki sposób: dziewczyna widzi, gdyż odzyskała wzrok; ale również rozumie, kto był jej wybawcą ("see" to po angielsku także "rozumieć"). Po chwili przyciska dłoń Charliego do piersi. Film ten spełnia niemal wszystkie wymogi światowej kinematografii: doskonała gra aktorska, perfekcyjnie dopracowany scenariusz, wspaniała muzyka, bez której poszczególne sceny nie zapadałyby tak głęboko w pamięć. Dlaczego więc "Światła wielkiego miasta" kompletnie pominięto przy oscarowych nominacjach? Odpowiedź wydaje się prosta: w ciągu zaledwie kilku lat od "Śpiewaka jazzbandu" filmy nieme uznano za przestarzałe i, co za tym idzie, gorsze. Chaplin nigdy zresztą nie miał szczęścia do nagród Amerykańskiej Akademii Filmowej. Przypomnijmy, że jedynego Oskara, i to Honorowego, najsłynniejszy włóczęga świata otrzymał dopiero w 1972 roku.

(filmweb.pl)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz